8 lutego 2013

|50| rozdział kończący

      Nienawidzę ślubów, wesel i wszystkich innych rodzinnych imprez, ale jednak ubieram się w elegancką sukienkę i wysokie szpilki tylko po to by zobaczyć po dwóch latach nie odzywania się do Harry'ego, który będzie się żenił. Nie miałam mu tego za złe, że znalazł swoje przeznaczenie, ale czy to nieironiczne, że nawet jego narzeczona nazywa się 'Destiny'? Mniejsza z tym. Rozstaliśmy się, bo oboje uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Już sobie nie ufaliśmy, więc nie było sensu dłużej ciągnąć tego 'związku'. Nie powinniśmy na siłę trzymać drugą osobę przy sobie ratując już ledwo żywą miłość.
    Nie chciałam też niszczyć jego marzeń, o których mi tyle opowiadł podczas naszego wyjazdu, w ich realizowaniu byłabym tylko kulą u nogi.
    Te dwa samotne lata nie były dla mnie udręką, a wręcz ulgą. Nie musiałam martwić się o nikogo innego niż o mnie i rodzinę, nie istniało dla mnie żadne One Direction, najwyżej Louis i Niall, z którymi utrzymuję wciąż kontakt. Zdziwiłam się kiedy dwa miesiące temu w swojej skrzynce znalazłam śnieżnobiałą kopertę wyperfumowaną lawendą i wykaligrafowane moje nazwisko na środku papieru. Nie miałam pojęcia co to jest, dopóki nie otworzyłam i nie ujrzałam dwóch imion. Wszystko było jasne-żeni się. Nie byłam w szoku, to było wiadome, ale jednak zaskoczyła mnie ta wiadomość, ale bardziej to, że chciał zaprosić swoją byłą na własne wesele. Przecież mogę zniszczyć jego najlepszy w życiu dzień, ja na jego miejscu nie zapraszałabym siebie, w końcu jestem nieobliczalną schizofreniczką.
Najgorsze było to, że sama chciałam się zmierzyć z nadchodzącymi kłopotami, zobaczę go i wszystko wróci, a nie mówię już o całej piątce. Spojrzę w oczy któregoś i ucieknę z płaczem z kościoła, a wszyscy będą się na mnie gapić szydząc za plecami, jeszcze znając życie będą tam fotoreporterzy. Ale oczywiście jestem głupia i teraz zapinam zamek sukienki, którą kupiłam specjalnie na tą okazję. Biała sięgająca przed kolana zgrywała się z obcasami i torebką w kolorze pudrowego różu. Na misternie upiętej fryzurze doczepiłam woalkę, bo na kapelusz nie miałam odwagi. Fizycznie byłam gotowa, ale psychicznie jeszcze nie.
 
   Przekroczyłam próg katedry z trzęsącymi się dłońmi, stanęłam na samym końcu, aby nie rzucać się w oczy wszystkim zebranym. Myślałam już, że do końca mszy będę sama, ale oczywiście jeszcze kilka minut przed wygraniem melodii, rozpoczynającą ceremonię przysiadł się do mnie Lou i pozostałą trójka.
-Ty nie będziesz tu siedzieć, Liz-wziął mnie ramię i przywlókł mnie przed sam ołtarz.-Siedzisz tu, Niall i Liam cię przypilnują, prawda? Ja muszę załatwić sprawy, jak to świadek. Zayn, a ty po prostu ładnie wyglądaj.
Odwróciłam się za siebie i ujrzałam Mari stojącą w wielkich drzwiach frontowych, dosiadła się do Malika szeroko się uśmiechając. Przynajmniej ona jest tutaj szczęśliwa ze swoją drugą połową. Powinnam się cieszyć ich szczęściem, a nie cały czas narzekać na wszystko.
Ceremonia zaczęła się, nie wiedziałam kiedy, ale obudziłam się wtedy kiedy przyłapałam się, że w moich oczach zbierają się łzy. Nie rozpaczałam ze względu na to, że Harry zaraz wyjdzie za miłość swojego życia, ale dlatego, że cieszyłam się jego szczęściem. Rzadko widywałam tak dobrze dobrane pary jak Styles i Glouding, którzy praktycznie nie widzieli świata poza sobą. Byli dla siebie stworzeni, a to było nie podważalne, więc kiedy powiedzieli już sobie sakramentalne "tak" wiedziałam, że będą ze sobą do końca swoich dni. Wybiegli z kościoła śmiejąc się i piszcząc kiedy dostali pensami w oko czy połknęli przypadkowo ryż lecący nad ich głowami. Powoli wyszłam z ławki i noga za nogą ruszyłam w stronę kolejki, aby złożyć życzenia parze młodej. Wiedziałam, że krok za krokiem idzie za mną Liam, który uporczywie chciał zacząć jakąś rozmowę, ale jednak nic nie mówił, sama nie chciałam rozpętać tu jakiejś kłótni byłych kochanków i psuć taką piękną uroczystość. Obserwowałam jak Hazza przyjmuje z szerokim uśmiechem prezenty od rodziny i przyjaciół co chwilę zerkając na drobną Destiny. Osób ubywało, a prezenty w rekordowym tempie rosły za ich plecami, wielkie pudełka mieszące zapewne telewizory plazmowe, które i tak nie będą używane. Wiedziałam w jakich warunkach mieszkał Harry zanim się rozstaliśmy, a teraz jego sytuacja finansowa jeszcze się polepszyła, więc miał wszystkie luksusy w swoim ogromnym gniazdku. Wreszcie kiedy nadeszła moja chwila ucałowałam w oba policzki obojga i podałam swój niewielki upominek i złożyłam krótkie życzenia. Odeszłam powolnym krokiem, w połowie drogi do samochodu, którego kupiłam zaledwie kilka miesięcy temu za swoje oszczędności i pozostałości ze sprzedaży domu w Londynie, podeszła do mnie Mari trzymając za rękę Zayn'a.
-Ellie, podrzucić cię na miejsce?-zasugerowała z dobrego serca, już nie żywiła do mnie żadnej urazy, znowu byłyśmy dla siebie jak siostry, nawet bardziej zżyte, niż wcześniej.
-Nie, nie ma problemu pojadę za wszystkimi i mam własny samochód, więc wiesz nauczyłam się poruszać po autostradach-powiedziałam z kwaśnym uśmiechem, nie chciałam nawiązywać żadnych rozmów. Wolałam nie psuć ludziom humoru swoim nastawieniem do wszystkiego, więc opuściłam całe towarzystwo i zamknęłam się w swoim maleńkim Fiacie Panda. Z nudów zaczęłam przeglądać wszystkie maleńkie schowki w poszukiwaniu czegoś do czytania, ale na próżno. Nie miałam nawet atlasu drogowego, bo jedyne trasy jakimi jeździłam to z domu do pracy, po drodze zahaczając o szkołę Pauline.
   Zauważyłam, że już wszyscy zaczęli wsiadać do swoich wypasionych samochodów, jedynie ja miałam najniższej klasy auto, ale się tym nie przejmowałam, dla mnie rzeczy materialne nie miały żadnego znaczenia, chociaż rachunki same się nie zapłacą. Jakieś osiemdziesiąt samochodów ruszyło za wielkim Royce Royce'm , którego wynajęła para młoda, chociaż może Haz go kupił... Nie miałam w każdym razie bladego pojęcia w tej sprawie. Poruszaliśmy się w sznurku niewiele ponad czterdzieści kilometrów na godzinę przez najbliższe sto dwadzieścia minut.




     Wreszcie mogłam rozprostować nogi, które już miały odciski od gumowych dywaników, bo jak na razie nie umiałam prowadzić na obcasach. Jeszcze było niesamowicie gorąco, więc wyglądałam jak mokra ( i śmierdząca) mysz przy  wszystkich eleganckich damach w białych obcisłych sukienkach i kapeluszach z wielkimi rondami i eleganckimi ozdobami, czy zupełnie w ekstrawaganckich kształtach jak miała Dominique, zaraz jak mnie zobaczyła to podbiegła do mnie (boże, ona umie biegać na dwunastocentymetrowych obcasach) i przyjacielsko mnie uściskała.
-Jak się trzymasz, El?-zapytała, ja dobrze wiedziałam co u niej, rok temu byłam na jej ślubie, ale byłą zaproszona także na wesele, ale nie miałam odwagi przyjść.- Wciąż siedzisz w tej zapyziałej knajpce czy już zmieniłaś posadę?
-Ja całkiem dobrze i nie zamierzam zmieniać swojej pracy, do której zdążyłam się już przyzwyczaić-podeszła do nas kelnerka w białym fartuchu z muszką pod szyją i podała nam kieliszki szampana, który okazał się potem białym winem.- Jak dorwiesz Harry'ego to przekaż mu, że ja dzisiaj nie zostaje na noclegu...
-Musisz zostać skoro się napiłaś-powiedziała z uśmiechem na twarzy biorąc mnie pod ramię, wspólnie przeszłyśmy przez tłum gości posilając się o sztuczne uśmiechy. Wszyscy teraz czekali na pierwszy taniec młodej pary, zza białym namiotem Destiny i Styler ćwiczyli kroki swojego układu ze skupioną miną.
  Nie minęło kilka minut,a z głośników wydobyła się dobrze znana mi melodia piosenki "The First Time Ever I Saw Your Face" Roberty Flack, pamiętam jak moja ciotka, matka Mari tańczyła do tego z wujkiem, co prawda kojarzę to tylko z kaset, które po rozwodzie oglądała ówczesna panna młoda z pudełkiem lodów. Po niecałej minucie wyszli na środek parkietu i poruszając się jak na skrzydłach wykonywali drobne ruchy ich układu.Wyglądali niebiańsko w błękitnej scenerii, panna młoda wyglądała jak biała rozmywająca się chmurka z czystego jedwabiu, a pan młody w czarnym smokingu jak ptak przemierzający niebieskie przestworza. Wszystko było idealnie zaplanowane pewnie od kilku miesięcy, a efekt był oszałamiający, ja osobiście nie byłam fanką kameralnych ślubów i wesel, ale to wyjątkowo mi się podobało.
   Po jakiś czterech minutach ukłonili się, a w powietrze ludzie wyrzucili płatki białych róż, które dostali przy wejściu. Ja wciąż w ręce miętoliłam mały woreczek z różyczkami i drobnymi upominkami dla gości. Potem wszyscy się rozsiedli, ja siedziałam jak się spodziewałam w najdalszych stolikach, bo nie byłam nikim szczególnym w życiu państwa młodych, więc byłam wraz z dalekim wujostwem, którzy po kryjomu chowali srebrne widelce do kieszeni i torebek. Zapowiadała się genialna noc, nie ma co. Ubawię się za wsyztskie czasy.
   Dobrze, że chociaż nie było przymusu siedzenia na śnieżnobiałych krzesłach przez cały czas, więc po tym jak podali przystawki i opanowałam pierwszy głód wymknęłam się z namiotu, gdzie każdy miał już swoje towarzystwo. Ja postanowiłam spędzić cały ten czas w głębi ogrodu z butelką, jak wtedy jeszcze myślałam, szampana i kieliszkiem w głębi francuskiego ogrodu z widokiem na piękną dolinę. W końcu byliśmy na wielkiej górze pod zamkiem, w którym wszyscy mieli nocować. Wszystko było tutaj perfekcyjne, aż nie chciało mi się żyć, bo w porównaniu z moim gównianym życiem, oni żyli jak rodzina królewska. Nie żebym miała coś do Quenny, ale nikt nie powinien pławić się w takich luksusach, kiedy ja się zastanawiałam z czego zapłacić rachunki i raty kredytu ze skromnej pensji kelnerki. Ale nikt nie mówił, że świat jest sprawiedliwy.
  Jak na razie przestałam się wszystkim przejmować i usiadłam na drewnianej ławie i założyłam nogę na nogę. Pławiłam się w świetle zachodzącego słońca popijając alkohol z smukłego kieliszka.


   Godziny mijały, szampan już się skończył, a ja wciąż tu siedziałam, od czasu do czasu przechodząc się wzdłuż namiotu, aby posłuchać dobrej muzyki. Teraz dla mnie kwartet smyczkowy brzmiał jak świetne piosenki do ostrej zabawy. Stanowczo za dużo alkoholu, niedługo dostanę pijackiej czkawki. Nigdy za wiele nie piałam, jedynie od okazji, ale dzisiaj przesadziłam. Byłam, aż tak pijana, że wpadłam na kogoś. Podniosłam wzrok ze swoich ubrudzonych trawą obcasów na twarz człowieka, którego potrąciłam.
-Wszędzie cię szukałem-cholera,cholera,cholera. Gorzej nie mogłam trafić, dlaczego wpadłam na Liama?! Boże, przepraszam, że się upiłam, ale żeby zaraz zsyłać na mnie Payne'a?! Nie no, wielkie dzięki.
-A ja ciebie nie-odburknęłam, właściwie wydławiłam, bo jak podejrzewałam złapała mnie czkawka i nie mogłam nic więcej powiedzieć, a on się tak długo śmiał, że dostał bólu brzucha. -I dobrze..(czkawka) ci tak...-on za karę wymierzył mi kuksańca w bok i teraz oboje zginaliśmy się w bok.
-Czyli mam wziąć jeszcze jedną butelkę białego wina?-zrobiłam początkowo dziwną minę, bo nie od razu wszystko rozumiałam, ale później skinęłam głową, a on na chwile zniknął. Nie myślałam wtedy nad ucieczką, czy wyparowaniem z wesela, bo byłam tak pijana, że nawet nie wiedziałam, przy którym stoliku siedzę. Wrócił niecałe trzy minuty później z butelką i dwoma kieliszkami, najpierw podał mi, a potem grzecznie obsłużył.
-No i jak tam twoje życie Liam?-zapytałam z czystej uprzejmości, bo prawdę mówiąc nie obchodziło mnie jego życie...Czyli ja nie jestem w sumie pijana, bo nie gadam głupot. Jestem tylko oszołomiona bąbelkami, których nie było.
-Nie narzekam, nie zmieniło się od czasu, kiedy na siebie wpadliśmy na ślubie Dominique, a twoje? Znalazłaś sobie już kogoś czy raczej zamierzasz być starą panną?
-Ja starą panną? Wypraszam sobie, mam dopiero dwadzieścia jeden lat, a ty twierdzisz, że jestem już stara? Nie no, ty naprawdę potrafisz pocieszyć kobietę-potrząsnęłam pustym kieliszkiem i zaczekałam, aż on mnie obsłuży.
-No więc? Jesteś wciąż samotna?-zapytał siadając na ławce, gdzie wcześniej ja przesiedziałam trzy godziny i poklepał miejsce obok siebie. Chwilę się wahałam, ale później klapnęłam na chłodne drewno.
-Nie jestem samotna tylko sama-odpowiedziałam pijąc kolejny łyk białego wina.-Mam dwudziestkę na karku, siostrę na utrzymaniu i jedyne o czym myślę to jak spłacić kredyt i zapłacić rachunki. Miłość mnie nie interesuje, trzy razy się zraziłam, nie mam zamiaru ryzykować, że sparzę się po raz czwarty.
-A co jeżeli jednak nie zrazisz się po raz czwarty? Przecież może twoja poprzednia miłość cię wciąż kocha?
-Czekaj...Harry właśnie się ożenił-zaczęłam wyliczać na palcach wolnej dłoni.-Zayn jest teraz z moją kuzynką...Został jeszcze Liam-dopiero teraz wsztysko zrozumiałam. Uśmiechnęłam się nietrzeźwo i dotknęłam palcem wskazującym nosa Payne'a.-Ty podstępny jesteś, ale ja wiem, że ty masz Danielle.
-Zostawiłem ją dla ciebie dwa lata temu-powiedział, ale ja oczywiście z początku nie zrozumiałam. Boże, co alkohol ze mną robi.-Jeszcze wina?-zasugerował, żeby przerwać ciszę.
Skinęłam w odpowiedzi głową i przybliżyłam kieliszek.
-Czekaj, skoro ty porzuciłeś Dani dwa lata temu to też jesteś samotny-powiedziałam wymachując niezrozumiale palcem.
-Nie jestem samotny tylko sam.
-Nie używaj moich złotych myśli!-sprzeciwiłam się i przybliżyłam twarz do jego twarzy mrużąc oczy.-Bo...
-Bo co?-bruknął opluwając mnie przy tym. Starłam ślinę z kącika brody i wytarłam ja o nos Payne'a.-No co mi zrobisz?
-O'hara-powiedziałam nietrzeźwym tonem, a on tylko zmarszczył brwi. On dotknął opuszkiem mojego policzka, a ja bez ostrzeżenia naplułam mu prosto w twarz.
-Osz ty!-warknął i chwycił moją drobna głową chcąc, żeby wylądowała na jego kolanie, niestety wylądowała kilkanaście centymetrów wyżej. Na nasze nieszczęście obok nas przechodziła najbardziej rozgadana ciotka na weselu, siedziałam tylko stolik od niej i słyszałam już jak obgadywała moje zniknięcie w tanim fiacie. Gorzej wkopać się nie mogliśmy. -Mamy przechlapane-skomentował to, a potem oboje wybuchliśmy pijackim rechotem.
-Chyba, że jakoś to wytłumaczymy... Ale jak wyjaśnić ludziom, że nie robiłam tobie loda tylko ty mnie chciałeś walnąć z kolanka, ale że jesteś pijany to trafiłeś w złe miejsce...-pokręciłam przecząco głową sama siebie słysząc.-Nie, to nie przejdzie-spojrzałam na niego i stwierdziłam, że mi sę przygląda.-Co znowu? Chcesz mnie teraz pocałować, prawda? Wiesz co ci powiem dupku? Nie, to nawet lepiej. Bo cholernie chcę żebyś mnie teraz pocałował i mnie przytulił.
   Bez żadnego sprzeciwu przybliżył się tak, że dzieliły nas milimetry.
-Pocałuję cię jak mnie nie oplujesz, moja lamo-teatralnie wywróciłam oczami i sama przejęłam inicjatywę. Położyłam rękę na jego karku i przyciągnęłam go do siebie, tak mocno, że stuknęliśmy się zębami.-Nie no, chyba lepsze było oplucie-powiedział trzymając się za jedynki.- No dobrze czyli ja mam cię pocałować? No dobra, ale wiesz jak cię teraz pocałuję to musimy do siebie wrócić i nie obchodzi mnie to, że ty nic jutro nie będziesz pamiętać jak obudzisz się ze mną w jednej sypialni, bo cię kocham i już nie pozwolę ci odejść.
Skinęłam głową i wgramoliłam mu się na kolana i odgarnęłam mu włosy opadające na czoło i z czułością musnęłam jego wargi. On wplótł palce w moje misternie ułożone loki i przyciągnął mnie bliżej.-Kocham cię.
-Ja ciebie też-powiedziałam kładąc głowę na jego obojczyku.- Czemu byliśmy tacy głupi i nie spotkaliśmy się wcześniej? Znaczy teraz przez te dwa lata. Albo czemu ja byłam taka głupia i zostawiłam cię na górze w sypialni. Przepraszam. Nie popełnię już więcej tego błędu, teraz nawet ja ciebie nie wypuszczę-powiedziałam zupełnie świadoma, nie wyczuwałam nic innego jak czystej miłości do tego chłopaka przede mną, który wyglądał jak mały szczeniak.-Mówię to na trzeźwo, może jestem tylko upitą miłością do ciebie, więc może jeszcze nie pomylę kroków i nie podepczę ci palców jak mnie poprosisz do tańca.
-A kto mówił, że z tobą zatańczę?-zażartował a ja w ramach protestu naplułam mu prosto w twarz.-No dobra, dobra, choć to może zdążymy jeszcze przed beznadziejnym disco polo-wstaliśmy i trzymając się za ręce pobiegliśmy do namiotu, gdzie właśnie leciał utwór Yann'a Tiersen'a, do którego od najmłodszych lat chciałam zatańczyć. Liam wziął mnie w ramiona i razem przemierzaliśmy drobny obręb parkietu. Nikt oprócz nas nie tańczył, tylko my dwoje, nikt więcej. Nie istnieliśmy dla nikogo innego, byliśmy tylko ja i On, wpatrzeni w siebie bardziej niż Destiny i Hazza. Wirowałam myśląc jedynie o orzechowych tęczówkach Liama i o najlepszych momentach w moim życiu, które z nim spędziłam jak i o tych złych. Mieliśmy gorsze dni jak każda para, ale te najlepsze zawsze będę pamiętać i opowiadać naszym wspólnym wnukom.



Dżizas. Dobra to chyba nie jest dobre słowo, które powinnam powiedzieć zanim się pożegnam, ale... Ten blog ma już rok i dzisiaj przychodzi jego koniec, właściwie historii, która ukazywała się na nim przez ostatnie 12 miesięcy. Masakra. Wiem, że zagląda tu maksymalnie 15 osób, ale dziękuję im za wytrwałość, naprawdę wiele dla mnie znaczy fakt, iż chcieliście to czytać. To wam dedykuję to całe gówienko jakim jest historia Ellie i One Direction. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę do pisania opowiadań, na razie pojawiają się shoty, które możecie znaleźć pod TYM adresem, może któryś z nich przypadnie wam do gustu :) 
W takim razie żegnam was.