29 stycznia 2013

|48|


Robiłem powoli krok za krokiem, nie przejmując się tym, że już osiemdziesięcioletni dziadek juz mnie przegonił i zostawił daleko w tyle. Co oni dają do jedzenia tym ludziom w domu spokojnej starości? Jakieś sterydy czy faszerują ich jakimś innym zmodyfikowanym żarciem? Nikt normalny nie chodzi jak Forest Gump biega. Przynajmniej nie ja, ani mój kociak na rękach; nikt inny w tej chwili się nie liczył. Chodziłem z nim od dobrych dwóch godzin od parku do parku gadając do niego, jak do małego dziecka. W końcu był dla mnie jak mały synek, który wlepiał we mnie swoje wielkie żółte oczy z rozszeżonymi źrenicami. Ludzie mnie obserwowali z czystym zaciekawieniem, kiedy postanowiłem posadzić kota na huśtawce dla małych dzieci, zanim zdążyłem go dobrze rozbujać, zsunął się i spadł na żwir. Zaraz rzuciłem się, aby go jakoś odratować,  ale on jak gdyby nigdy nic wszedł mi na moją dłoń i kiedy przytuliłem go do piersi wbił pazurki w mój sweter , i  jak zwykle powyciągał włóczkę. Nie minęła minuta, a zaczął mruczeć. Razem byliśmy tacy uroczy, że każda nastolatka do nas podchodziła i robiła sobie z nami zdjęcia.
Rozejrzałem się dookoła i stwierdziłem, że słońce już dawno zaszło za horyzont, a ja nie wiedziałem, w której części Londynu jestem.
-No i widzisz, tatuś nas zgubił-powiedziałem do malutkiego kocurka, któremu oczy świeciły się jak dwie latarki.- Musimy znaleźć jakąś drogą do domu twojej mamusi, Liz.  Ona będzie się tobą opiekowała pod moją nieobecność, z pewnością się polubicie, w końcu dla niej ciebie adoptowałem. Ale i tak wiem, że ja zawsze będę bardziej cię kochać... Wiesz, że chyba będziemy musieli trochę pobłądzić? Bo naprawdę nie wiem gdzie jestem, przyszliśmy stamtąd, ale teraz tam nie ma światła i nie jestem pewny czy jednak stamtąd przyszliśmy... A może stamtąd? Miałknij jeżeli mamy iść w prawo, a jeżeli w lewo zamrucz-zasugerowałem mojemu Pepe, on w odpowiedzi zrobił ciche „miau”-No dobra, czyli idziemy w prawo...Wiesz, że teraz doszło do mnie, że Lizzy może cię wyrzucić z domu, bo widzisz ona jest w ciąży i chyba nie może mieć kotów w otoczeniu,  bo to źle wpływa na rozwój dziecka, czy coś. Tak mi mówiła twoja ciocia, ale pewnie nie ma racji, więc zostaniesz u nas, mój ty mały Pepciu.
   Coraz bardziej zagłębialiśmy się w miasto, wcale nie zbliżając się do celu, ale może jednak jeszcze trochę pokrążymy i trafimy na miejsce, w końu musimy kiedyś dotrzeć na miejsce. Londyn nie jest, aż taki duży, poza tym mieszkam tu od jakiegoś czasu i chyba powinienem znać, choć częśc tras spacerowych. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybym miał swój samochód, który ma GPS, wtedy bez problemu trafiłbym pod dom Ellie. Jedyną osobą, do której mogłęm zadzwonić był Paul, więc jedną ręką wyjąłem swojego iPhone’a z kieszeni i wcisnąłem dwójkę.
-Paaaaauuuul?-zacząłem udając, że jestem zapłakany, żeby wszystko było bardziej realne pociągnąłem nosem.- Zguuubiłem się! Mógłbyś mnie znaleźć i po mnie przyjechać, ja się nie ruszam-nic więcej nie mówiąc rozłączyłem się i usiadłem na najbliższej ławeczce przy przystanku.
-No to, Pepciu czekamy na wujka Paul’a, powinien w jakąś godzinę do nas trafić, tylko czekaj, ja nie powiedziałem mu gdzie jesteśmy, ale skoro ja nie wiem gdzie jestem , to jak mam mu powiedzieć... –spojrzałem na kociaka, który głośno zamiałczał.-Mówisz, że mam się rozejrzeć i poszukać nazwy ulicy? Ty mądry jesteś, nigdy bym na to nie wpadł. Skąd ty jesteś taki mądry, skoro ja jestem taki głupi? Inteligencje się dziedziczy? Chyba nie, ale to chyba dobrze... Nie chcę, żebyśi ty gadał do swoich zwierzaków, bo to dziwnie na ulicy wygląda-dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że przez ostatnie kilka godzin rozmawiałem z mało rozumnym kotem,  który patrzył na mnie jak na  jakiegoś idiotę. Tak, Styles jesteś idiotą, z zaburzeniami psychicznymi. Ale to nie moja wina, to ten kociak źle na mnie wpływa, bo ma takie mądre oczy, które wyrażają wszystko...
Przerwałem swój monolog myśli, bo przed moimi stopami zatrzymał się mój Land Rover, rzuciłem się do drzwi pasażera, nie zracając uwagi, że trafiłem Pepe w lusterko. Usadowiłem się na wygodnym skórzanym fotelu i spojrzałem na Paula... który był w piżamie?!
-Paul, czy ja cię wyciągnąłem z łóżka?-zapytałem, a on mi odpowiedział mi miną, co ty nie powiesz. Jak bliżej mu się przyjrzałem stwierdziłem, że ma nawet puszyste kapcie na wielkich stopach.- Przperaszem, ale ja i Pepcio się zgubiliśmy i nie wiedzieliśmy jak wrócić do domu.
-Ty drugi mnie obudziłeś, najpierw twoja siostra,  która z piętnaście razy do mnie dzowniła dopytując się czy nie mam z tobą kontaktu, bo ona nie może się dodzwonić. Potem ja starałem się z tobą skontaktować, ale nie odbierałeś. Dopiero później wszcząłeś alarm, że się zgubiłeś-odpowiedział swoim wymownym tonem, którego najbardziej się bałem. Był gorszy od Liama, kiedy się wkurzy, ale tak słodko się złościł, ale nie teraz, nie akceptował,  kiedy żartowałem z poważnych rzeczy.- Jak dobrze, że zamontowałem wam GPS’a w telefonach i nie muszę zastanawiać się, gdzie was wiatr wywiał... Co to za zwierzak?
-To nie zwierzak, to Pepe, mój synek-na znak miłości przytuliłem go mocniej do piersi, a ten w akcie sprzeciwu wysunął pazury i drapnął mnie po policzku i szyi. Wściekły zrzuciłem go z kolan i przycisnąłem dłoń do miejsca, z którego teraz sączyła się krew.- Głupi kot, głupi kot! Jak mogłeś to zrobić tatusiowi, który cię kocha?!
Ochroniarz jedynie sie rechotał widząc mnie, jak staram sie zatamować krew i starać sie zpechnąć kocura, który jak broszka przywarł do mojego swetra. Tego było za wiele, chciałem otworzyć okno i go za nie wyrzucić, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Destiny nie wybaczyłaby mi tego, przecież to było nie dopuszczalne,  żeby tak wyrzucić tak biednego kota za okno, na pewną śmierć.
-Pepe, wybacz!-przytuliłem żywą broszkę, tak, że oczy wyszły  jej z orbit, a potem zdałem sobie sprawę, że stoimy w miejscu.-Dlaczego sie zatrzymałeś?-skierowałem pytanie do Paul’a.
-Przecież stoimy pod domem twojej ukochanej-zachichotał swoim głębokim barytonem.
-Destiny?!-odpaliłem, a Haggins spojrzał na mnie wielkimi ze zdziwienia oczami, dopiero później zdałem sobie sprawę, że wypowiedziałem imię świeżo poznanej dziewczyny.-To znaczy Liz?
-Nie podoba mi się to co powiedziałeś, więc znikaj mi już z oczu-bez sprzeciwu wyskoczyłem z samochodu głośno trzaskając drzwiami, powolnym kroikiem skierowałem się w stronę zapalonych okien. Cała okolica była niesamowicie cicha, wiedziałem, że z kilkudziesięci metrów można było usłyszeć szmer żwiru, po który znajdował się pod podeszwami moich Converse’ów. Mały kocur zamruczał kiedy stanąłem na niewielkim ganku, wziąłem go na ręce i po cichu weszliśmy do środka miniaturowego domku Liz, który nie raz zmasakrowaliśmy z chłopakami. Ze względu, że był taki mały, a ściany cienkie wszystko było słychać, z kuchni można było usłyszeć ściszone głosy mojej siostry i Liz, żadna z nich nie cieszyła się po wspólnie spędzonym dniu, a wręcz były smutne. Lizzy miała zachrypnięty głos i praktycznie szcepcząc powiedziała:
-Nie będę w stanie mu tego powiedzieć, ja nawet nie chcę...-zrobiłem jeszcze kilka kroków i na migi pokazałem mojemu pupilowi, żeby był przez chwilę chicho.
-Przeciez nie będziesz ukrywać tego w nieskończoność, w końcu wyjdzie to na jaw...-ale co wyjdzie na jaw? Dlaczego moja siostra i Ellie były takie tajemnicze i co było, aż takie ważne, że mówiły o tym szeptem?- Harry, będzie wściekły jak przypadkowo się o tym dowie, niż  jakbyś ty mu powiedziała, z pewnością zrozumie...
-Nie mam zamiaru mu mówić na razie o poronieniu, pamiętasz jak było z ciążą...-o czym ona mówiła?! Jakie poronienie?! To chciała przede mną ukrywać?! Nawet nie chciała mi o tym wspominać?!
Z tego wsyztskiego ręce mi opadły i na podłogę upuściłem swojego skarba, a ten z bólu głośno miauknął zwracając tym uwagę dwóch dziewczyn siedzących w kuchni. Gwałtownie się odwróciły i obie przerażone otworzyły szeroko usta, wyglądały jak ryby, które po wyjęciu z wody starały się złapać jeszcze tlen. Pierwsza przemogła się Dominique:
-Harry, co ty tu robisz?-powiedziała ze sztucznym uśmiechem, otrząsając się z chwilowego szoku.- Od dawna tu jesteś?
-Jestem tu na tyle długo, aby dojść do wniosku, że Liz chce przede mną ukrywać to, że poroniła-powiedziałem z kamienną twarzą i beznamiętnym tonem.- Wystarczyło mi powiedzieć, zrozumiałbym, ale nie ty wolałaś przede mną wsyztsko ukrywać. No i co jakoś bym się dowiedział, przypadkowo teraz. Ale to nie ma znaczenia, bo już nie widzę sensu, aby ciągnąć dłużej nasz związek, jeżeli chcesz wszystko przede mną ukrywać.
-Harry, nie... proszę cię-ręce jej się trzęsły, a oczy zaczęły błyszczeć.- Ja nie chciałam...
-Owszem, chciałaś-rzuciła mi sie na szyję starając się, żebym spojrzał w jej załzawione oczy.- A teraz wybacz, muszę się przejść-odusnąłem ją od siebie i wziąłem na ręce kociaka, który teraz łasił się do moich kostek i oboje ruszyliśmy w mrok zostawiając łkającą Liz i moją siostrę, która na siłę chciała mnie przy niej zatrzymać.
Ja nie widziałem sensu, aby dalej to ciągnąć, ona tez to powinna zrozumieć, szczególnie, że dziś sie przekonałem, że nic do niej nie czuję, a ona upewniła mnie w mojej decyzji.

26 stycznia 2013

|47|

-Długo będziesz tu jeszcze siedzieć?-zapytałam po dobrej godzinie leżenia wciąż pod łóżkiem. Każdy mięsień zaczynał mnie już boleć, a ręce stały się zimne. Jednak wolałam przebywać tutaj niż patrzeć jak Dominique mnie obserwuje.
-Tak długo, dopóki stamtąd nie wyjdziesz-odparła podnosząc się z ciasnego łóżka.- Zresztą nie tylko ja zaraz tu będę...
-Nie mów, że kazałaś Harry'emu się zerwać z prób w studiu, żeby teraz patrzył na mnie, kiedy żałośnie się kulę pod łóżkiem-jęknęłam; w głębi duszy chciałam wystać i walnąć w twarz siostrę Hazzy, ale wciąż tkwiłam w tym samym ciasnym miejscu pod materacem.- Jeżeli to zrobiłaś już nie żyjesz.
-Nikt nie mówił, że dzwoniłam do mojego brata, dobrze wiem jakby zareagował, wolę nie ryzykować twojeog życia i mojego-powiedziała i w tym momencie otworzyły się drzwi do pokoju. Z mojej pozycji mogłam dostrzec tylko obłocone buty, założone w pośpiechu, bo sznurówki niedbale opadały na ziemię. Kojarzyłam je skądś, ale właściciela nie mogłam sobie przypomnieć.
-Gdzie ona jest?-usłyszłam zatroskany głos, rozpoznałabym go zawsze. Był najkochańszym głosem na tej pół kuli.  Wiedziałam, że Dommy wskazała na łóżko pod którym teraz przebywałam.
-Zostawię was samych-mruknęła i opuściła sypialnię, ja natomiast zwinęłam się w jeszcze mniejszy embrion, o ile było to możliwe.
    Payne szybkim ruchem przesunął drewniany stelaż z materacem i spojrzał na mnie, znałam ten wzrok. Nie minęła sekunda kiedy opadł na kolanach i przytulił mnie do swojego torsu, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że autentycznie się trzęsłam. Kiedy poczułam jego charakterystyczny zapach mięty i wody kolońskiej po moich policzkach popłynęły strumienie łez.
-Ciii...-szepnął całując mnie w czubek głowy.- Wszystko będzie w porządku, nie płacz, proszę... Ellie, jestem przy tobie... No nie płacz, bo ja zaraz się rozkleję...
-To płacz razem ze mną-odburknęłam przez łzy, widząc jego wyraz twarzy moje kąciki ust zadrgały i minimalnie się uniosły. Nie miałam pojęcia dlaczego tak na mnie działał, ale był moim słońcem, które ratowało mnie z objęć ciemności.-Dziękuję, że jesteś... Zawsze wtedy kiedy cię potrzebuję... Przperaszam cię, że cię odrzucałam przez tyle czasu, ale nie chciałam ryzykować...
-Ale dlaczego chciałaś ryzykować?-był zdziwiony, uniósł gęste brwi, nie chciałam mu o tym mówić, ale teraz nie miałam innego wyjścia. Chciałam cofnąć czas i już nigdy więcej o tym nie wspominać.-Powiedz mi, proszę...
-Nie chciałam ryzykować, że się w tobie jeszcze bardziej zakocham-odparłam i wtuliłam się w jego ramie, oczekując, że ochroni mnie przed jego wzrokiem i wszystkim innym.
-Kochasz mnie?-zapytał głośno przełykając ślinę, uniósł głowę w stronę sufitu, nie wiedziałam co to miało znaczyć.Wziął głęboki oddech i czekał na moją odpowiedź, ale ja nie zamierzałam mu nic mówić. I tak za dużo powiedziałam, nie powinnam mu wspominać o tym, że wciąż coś do niego czuję.-Odpowiedz..-zaczął delikatnie, ale nie uzyskawszy żadnej reakcji.-Odpowiedz!-podniósł głos, rzadko na kogokolwiek krzyczał, na mnie nigdy, aż do teraz.- Jak mam potrkatować twoje milczenie? Mam sobie pójść...?-chciał mnie od siebie odsunąć, ale ja jęknęłam w proteście i mruknęłam ciche "nie".
-Zostań-poprosiłam, spojrzał na mnie zdziwiony.-Nie zostawiaj mnie tutaj samej, proszę...
-Ale po co mam tu siedzieć, skoro nie jestem pewncy co do twoich uczuć...?-nie dawał za wygraną, ale ja byłam tak samo twarda jak i on, ale kiedy odsunął sie ode mnie nie wytrzymałam.
-Kocham cię, więc proszę nie odchodź...-najwyraźniej na to czekał, wtuliliśmy się w siebie i oboje zaczęliśmy cicho łkać.
-Nigdy nie odejdę-szepnął mi do ucha i spojrzeliśmy sobie w oczy, nie tylko ja miałam w nich szklanki-i nie pozwolę tobie odejść-mocniej mnie przycisnął do swojego rozszalałego serca.-Słyszysz jak bije?-zapytał, ale nie poczekał chwili na odpowiedź-Bije tylko dla ciebie, przez te miesiące bez ciebie czułem pustkę. Kiedy jestem z tobą to miejsce-wskazał na miejsce skąd dudniło jego serce- na nowo odżywa, nie zionie pustką, ani nie krwawi, więc proszę cię tylko o jedno, nie zostawiaj mnie, bo jeszcze raz nie przeżyję tej rozłąki.
    Kiedy skończył mówić, ja jeszcze bardziej sie rozkleiłam i w głębi duszy chciałam siebie zabić. Sprawiałam przykrość osobie, którą jedynie kochałam, on był moją miłością, a ja głupia odeszłam od niego dla Zayna. Potem kiedy Malik mnie zranił od razu wpadłam w ramiona Harry'ego, który darzył mnie takim samym uczuciem jak ja Liama. Nie chciałam go ranić, wiem jak to jest kiedy druga osoba tego nie odwzajemnia. Dlatego nie mogłam dłużej tu stać. W ramionach innego. 
    Odsunęłam się od Payne'a i z nikłym uśmiechem stwierdziłam, że muszę na chwilę pójść do łazienki, która znajdowała się na dole. Miał tu na mnie czekać, widziałam iskierki w jego oczach i jak się uśmiecha, bo wie, że wróciłam do niego i teraz będziemy na zawsze razem. Wiedziałam, że długo nie będzie się cieszył, w końcu zaraz zniknę z jego życia, tak samo szybko jak pozwoliłam dopuścić do tego, że dowiedział się o moim uczuciu. Nie chciałam mu tego robić, ale jednak nogi same poniosły mnie na zimny chodnik i zmusiły do biegu, który sprawiał, że moje płuca odmawiały posłuszeństwa. 


      Już po raz kolejny obszedłem salon w domu Liz, który nie należał do największych, więc kilkoma krokami pokonywałem dystans spod drzwi kuchni do okna i z powrotem. Mało brakowało, żebym wydrążył mały tunel w bambusowych panelach. Czekałem dobrą godzinę na Dominique, która miała przyprowadzić do domu Ellie, która nagle przepadła. Jakieś dziewięćdziesiąt minut temu zadzwonił telefon, po którym moja siostra nic nie mówiąc wybiegła z domu. Dopiero później zadzwoniła do mnie i wyjaśniła, że wyszła, aby poszukać mojej Lizzy.
     Niepokoiłem się, nie wiedząc nawet dlaczego. Ręce mi się trzęsły, więc postanowiłem przejść się po najbliższym kwartale, aby mój mózg odrzucił jakieś złe myśli, które z minuty na minutę były coraz mniej kolorowe.
    Nie zauważyłem nawet kiedy trafiłem pod niewielki plac z szczekającymi czworonogami w ciasnych klatkach. Schronisko zapewne, nikt w Londynie nie trzymał, aż tak dużej ilości psów w jednym miejscu. Przekroczyłem drewnianą bramkę i z uśmiechem podszedłem do kojca, aby pogłaskać przemiłego kundelka wesoło machającego ogonem. Każdy pies merdał kikutem jakby miał mu zaraz odpaść, kiedy podchodziłem bliżej. Zajrzałem do środka budynku, żeby pooglądać kolejne zwierzaki, w środku dostrzegłem  niewysoką szatynkę, z pięknym uśmiechem. Stała przy mniejszym kojcu trzymając na rękach małego kociaka, szybkim krokiem podszedłem do miejsca gdzie stała i przyjrzałem się wszystkim kotkom.
    Patrząc na nie stwierdziłem, że jeżeli przez najbliższe miesiące, kiedy mnie nie będzie Liz będzie kompletnie sama, więc chyba kot do towarzystwa by sie jej przydał. Przecież one były takie słodziutkie, szczególnie ten, którego piękna nieznajoma trzymała na rękach. Tuliła go jak swoje dziecko do swojej piersi, a pupilek przyjemnie mruczał.
    Dziewczyna najwyraźniej zauważyła, że przyglądam się kociakowi, więc zapytała:
-Chcesz potrzymać małego Pepe?-podała mi go z szerokim uśmiechem, spojrzała na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami, wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł ciepły, przyjemny dreszcz, a moje kolana na moment straciły środek ciężkości. Przełknąłem głośno ślinę i odebrałem od niej małego kocurka, który od razu przyczepił się pazurkami do mojego swetra, kiedy zacząłem drapać go za uchem zaraz zamknął wielkie paczadła i zamruczał.- O dziwo cię lubi... Przy okazji jestem Destiny-podała mi rękę, a ja jedną wolną ją uścisnąłem.
-Harry-przedstawiłem się i jeszcze raz zdołałem się przemóc spojrzeć w jej oczy.-Mogę adoptować tego kotka?
Początkowo zdziwiona uniosła brwi, ale moment później posłała mi szeroki uśmiech i skinęła trochę zbyt energicznie głową. Przez cały czas kiedy podpisywałem różne papiery dotyczące adopcji kota nie mogłem się skupić nad niczym innym, niż pięknej Destiny, która stała ode mnie jedynie kilka centymetrów. Jej obecność nad wyraz dziwnie na mnie działała, nigdy mi się nie zdarzało, że zwykłe spojrzenie sprawiało, że serce wykonywało skomplikowane akrobacje, pewnie gdyby nie żebra dawno by już wyskoczyło. Myślałem kilka minut nad tym, aby zapytać ją o numer, ale w końcu się przemogłem, co prawda cała prośba była wymówiona łamliwym głosem, ale ona tego nie zauważyła, a nawet jeżeli to potraktowała to jako urocze i chwilę później miałem żółtą karteczkę z kilkoma cyframi, z których prawdę mówiąc cieszyłem się bardziej, niż z miliona innych rzeczy. Miałem różne dziwne przeczucia odnośnie tej dziewczyny, ale to, że zawróciła mi w głowie wiedziałem na pewno, już nie przejmowałem się jakimiś nieistniejącymi problemami mojej dziewczyny, bo w głowie miałem tylko oszałamiający uśmiech i niebiańskie oczy, które przyprawiały mnie o szybsze bicie serca i motylki w brzuchu. Nie wiedziałem co z tym zrobić, w końcu miałem dziewczynę, szczególnie, której obiecałem wierność i to, że zaopiekuję się jej maleństwem, które zmajstrował jej jeden z moich kumpli. Nie mogłem jej teraz zostawić ze wszystkim, moja siostra, jak i matka nie spojrzałyby mi w oczy, szczególnie, że moja mama już zaakceptowała Lizzy i to, że planujemy razem wspólną przyszłość.
    Nie wiedziałem co nastąpi, ale postanowiłem się tym nie martwić, mając małego kociaka w swoich dłoniach, on pozwolił mi uwolnić się od tych wszystkich złych myśli.