Robiłem powoli krok za krokiem, nie przejmując się tym,
że już osiemdziesięcioletni dziadek juz mnie przegonił i zostawił daleko w
tyle. Co oni dają do jedzenia tym ludziom w domu spokojnej starości? Jakieś
sterydy czy faszerują ich jakimś innym zmodyfikowanym żarciem? Nikt normalny
nie chodzi jak Forest Gump biega. Przynajmniej nie ja, ani mój kociak na
rękach; nikt inny w tej chwili się nie liczył. Chodziłem z nim od dobrych dwóch
godzin od parku do parku gadając do niego, jak do małego dziecka. W końcu był
dla mnie jak mały synek, który wlepiał we mnie swoje wielkie żółte oczy z
rozszeżonymi źrenicami. Ludzie mnie obserwowali z czystym zaciekawieniem,
kiedy postanowiłem posadzić kota na huśtawce dla małych dzieci, zanim zdążyłem
go dobrze rozbujać, zsunął się i spadł na żwir. Zaraz rzuciłem się, aby go
jakoś odratować, ale on jak gdyby nigdy
nic wszedł mi na moją dłoń i kiedy przytuliłem go do piersi wbił pazurki w mój
sweter , i jak zwykle powyciągał
włóczkę. Nie minęła minuta, a zaczął mruczeć. Razem byliśmy tacy uroczy, że
każda nastolatka do nas podchodziła i robiła sobie z nami zdjęcia.
Rozejrzałem się dookoła i stwierdziłem, że słońce już
dawno zaszło za horyzont, a ja nie wiedziałem, w której części Londynu jestem.
-No i widzisz, tatuś nas zgubił-powiedziałem do
malutkiego kocurka, któremu oczy świeciły się jak dwie latarki.- Musimy znaleźć
jakąś drogą do domu twojej mamusi, Liz.
Ona będzie się tobą opiekowała pod moją nieobecność, z pewnością się
polubicie, w końcu dla niej ciebie adoptowałem. Ale i tak wiem, że ja zawsze
będę bardziej cię kochać... Wiesz, że chyba będziemy musieli trochę pobłądzić?
Bo naprawdę nie wiem gdzie jestem, przyszliśmy stamtąd, ale teraz tam nie ma
światła i nie jestem pewny czy jednak stamtąd przyszliśmy... A może stamtąd?
Miałknij jeżeli mamy iść w prawo, a jeżeli w lewo zamrucz-zasugerowałem mojemu
Pepe, on w odpowiedzi zrobił ciche „miau”-No dobra, czyli idziemy w
prawo...Wiesz, że teraz doszło do mnie, że Lizzy może cię wyrzucić z domu, bo
widzisz ona jest w ciąży i chyba nie może mieć kotów w otoczeniu, bo to źle wpływa na rozwój dziecka, czy coś.
Tak mi mówiła twoja ciocia, ale pewnie nie ma racji, więc zostaniesz u nas, mój
ty mały Pepciu.
Coraz bardziej
zagłębialiśmy się w miasto, wcale nie zbliżając się do celu, ale może jednak
jeszcze trochę pokrążymy i trafimy na miejsce, w końu musimy kiedyś dotrzeć na
miejsce. Londyn nie jest, aż taki duży, poza tym mieszkam tu od jakiegoś czasu
i chyba powinienem znać, choć częśc tras spacerowych. Wszystko byłoby
łatwiejsze, gdybym miał swój samochód, który ma GPS, wtedy bez problemu
trafiłbym pod dom Ellie. Jedyną osobą, do której mogłęm zadzwonić był Paul,
więc jedną ręką wyjąłem swojego iPhone’a z kieszeni i wcisnąłem dwójkę.
-Paaaaauuuul?-zacząłem udając, że jestem zapłakany, żeby
wszystko było bardziej realne pociągnąłem nosem.- Zguuubiłem się! Mógłbyś mnie
znaleźć i po mnie przyjechać, ja się nie ruszam-nic więcej nie mówiąc
rozłączyłem się i usiadłem na najbliższej ławeczce przy przystanku.
-No to, Pepciu czekamy na wujka Paul’a, powinien w jakąś
godzinę do nas trafić, tylko czekaj, ja nie powiedziałem mu gdzie jesteśmy, ale
skoro ja nie wiem gdzie jestem , to jak mam mu powiedzieć... –spojrzałem na
kociaka, który głośno zamiałczał.-Mówisz, że mam się rozejrzeć i poszukać nazwy
ulicy? Ty mądry jesteś, nigdy bym na to nie wpadł. Skąd ty jesteś taki mądry,
skoro ja jestem taki głupi? Inteligencje się dziedziczy? Chyba nie, ale to
chyba dobrze... Nie chcę, żebyśi ty gadał do swoich zwierzaków, bo to dziwnie
na ulicy wygląda-dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że przez ostatnie kilka
godzin rozmawiałem z mało rozumnym kotem,
który patrzył na mnie jak na
jakiegoś idiotę. Tak, Styles jesteś idiotą, z zaburzeniami psychicznymi.
Ale to nie moja wina, to ten kociak źle na mnie wpływa, bo ma takie mądre oczy,
które wyrażają wszystko...
Przerwałem swój monolog myśli, bo przed moimi stopami
zatrzymał się mój Land Rover, rzuciłem się do drzwi pasażera, nie zracając
uwagi, że trafiłem Pepe w lusterko. Usadowiłem się na wygodnym skórzanym fotelu
i spojrzałem na Paula... który był w piżamie?!
-Paul, czy ja cię wyciągnąłem z łóżka?-zapytałem, a on mi
odpowiedział mi miną, co ty nie powiesz. Jak bliżej mu się przyjrzałem
stwierdziłem, że ma nawet puszyste kapcie na wielkich stopach.- Przperaszem,
ale ja i Pepcio się zgubiliśmy i nie wiedzieliśmy jak wrócić do domu.
-Ty drugi mnie obudziłeś, najpierw twoja siostra, która z piętnaście razy do mnie dzowniła
dopytując się czy nie mam z tobą kontaktu, bo ona nie może się dodzwonić. Potem
ja starałem się z tobą skontaktować, ale nie odbierałeś. Dopiero później
wszcząłeś alarm, że się zgubiłeś-odpowiedział swoim wymownym tonem, którego
najbardziej się bałem. Był gorszy od Liama, kiedy się wkurzy, ale tak słodko
się złościł, ale nie teraz, nie akceptował, kiedy żartowałem z poważnych rzeczy.- Jak
dobrze, że zamontowałem wam GPS’a w telefonach i nie muszę zastanawiać się,
gdzie was wiatr wywiał... Co to za zwierzak?
-To nie zwierzak, to Pepe, mój synek-na znak miłości
przytuliłem go mocniej do piersi, a ten w akcie sprzeciwu wysunął pazury i
drapnął mnie po policzku i szyi. Wściekły zrzuciłem go z kolan i przycisnąłem
dłoń do miejsca, z którego teraz sączyła się krew.- Głupi kot, głupi kot! Jak
mogłeś to zrobić tatusiowi, który cię kocha?!
Ochroniarz jedynie sie rechotał widząc mnie, jak staram
sie zatamować krew i starać sie zpechnąć kocura, który jak broszka przywarł do
mojego swetra. Tego było za wiele, chciałem otworzyć okno i go za nie wyrzucić,
ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Destiny nie wybaczyłaby mi tego,
przecież to było nie dopuszczalne, żeby
tak wyrzucić tak biednego kota za okno, na pewną śmierć.
-Pepe, wybacz!-przytuliłem żywą broszkę, tak, że oczy
wyszły jej z orbit, a potem zdałem sobie
sprawę, że stoimy w miejscu.-Dlaczego sie zatrzymałeś?-skierowałem pytanie do
Paul’a.
-Przecież stoimy pod domem twojej ukochanej-zachichotał
swoim głębokim barytonem.
-Destiny?!-odpaliłem, a Haggins spojrzał na mnie wielkimi
ze zdziwienia oczami, dopiero później zdałem sobie sprawę, że wypowiedziałem
imię świeżo poznanej dziewczyny.-To znaczy Liz?
-Nie podoba mi się to co powiedziałeś, więc znikaj mi już
z oczu-bez sprzeciwu wyskoczyłem z samochodu głośno trzaskając drzwiami,
powolnym kroikiem skierowałem się w stronę zapalonych okien. Cała okolica była
niesamowicie cicha, wiedziałem, że z kilkudziesięci metrów można było usłyszeć
szmer żwiru, po który znajdował się pod podeszwami moich Converse’ów. Mały
kocur zamruczał kiedy stanąłem na niewielkim ganku, wziąłem go na ręce i po
cichu weszliśmy do środka miniaturowego domku Liz, który nie raz
zmasakrowaliśmy z chłopakami. Ze względu, że był taki mały, a ściany cienkie
wszystko było słychać, z kuchni można było usłyszeć ściszone głosy mojej
siostry i Liz, żadna z nich nie cieszyła się po wspólnie spędzonym dniu, a
wręcz były smutne. Lizzy miała zachrypnięty głos i praktycznie szcepcząc
powiedziała:
-Nie będę w stanie mu tego powiedzieć, ja nawet nie
chcę...-zrobiłem jeszcze kilka kroków i na migi pokazałem mojemu pupilowi, żeby
był przez chwilę chicho.
-Przeciez nie będziesz ukrywać tego w nieskończoność, w
końcu wyjdzie to na jaw...-ale co wyjdzie na jaw? Dlaczego moja siostra i Ellie
były takie tajemnicze i co było, aż takie ważne, że mówiły o tym szeptem?-
Harry, będzie wściekły jak przypadkowo się o tym dowie, niż jakbyś ty mu powiedziała, z pewnością
zrozumie...
-Nie mam zamiaru mu mówić na razie o poronieniu,
pamiętasz jak było z ciążą...-o czym ona mówiła?! Jakie poronienie?! To chciała
przede mną ukrywać?! Nawet nie chciała mi o tym wspominać?!
Z tego wsyztskiego ręce mi opadły i na podłogę upuściłem
swojego skarba, a ten z bólu głośno miauknął zwracając tym uwagę dwóch
dziewczyn siedzących w kuchni. Gwałtownie się odwróciły i obie przerażone
otworzyły szeroko usta, wyglądały jak ryby, które po wyjęciu z wody starały się
złapać jeszcze tlen. Pierwsza przemogła się Dominique:
-Harry, co ty tu robisz?-powiedziała ze sztucznym
uśmiechem, otrząsając się z chwilowego szoku.- Od dawna tu jesteś?
-Jestem tu na tyle długo, aby dojść do wniosku, że Liz
chce przede mną ukrywać to, że poroniła-powiedziałem z kamienną twarzą i
beznamiętnym tonem.- Wystarczyło mi powiedzieć, zrozumiałbym, ale nie ty
wolałaś przede mną wsyztsko ukrywać. No i co jakoś bym się dowiedział,
przypadkowo teraz. Ale to nie ma znaczenia, bo już nie widzę sensu, aby ciągnąć
dłużej nasz związek, jeżeli chcesz wszystko przede mną ukrywać.
-Harry, nie... proszę cię-ręce jej się trzęsły, a oczy
zaczęły błyszczeć.- Ja nie chciałam...
-Owszem, chciałaś-rzuciła mi sie na szyję starając się,
żebym spojrzał w jej załzawione oczy.- A teraz wybacz, muszę się
przejść-odusnąłem ją od siebie i wziąłem na ręce kociaka, który teraz łasił się
do moich kostek i oboje ruszyliśmy w mrok zostawiając łkającą Liz i moją
siostrę, która na siłę chciała mnie przy niej zatrzymać.
Ja nie widziałem sensu, aby dalej to ciągnąć, ona tez to
powinna zrozumieć, szczególnie, że dziś sie przekonałem, że nic do niej nie
czuję, a ona upewniła mnie w mojej decyzji.