Siedziałam jak sierota na środku podłogi w kuchni, kiedy
mnie odrzucił od siebie po porostu osunęłam się na podłogę. Po raz kolejny tego
dnia wsyztsko zawaliłam , gdybym nie gadała teraz o tym z Dominique, która teraz
na siłę starała się mnie pocieszyć, twierdząc, że wróci po tym jak wszystko
przemyśli, ale ja wiedziałam, że tak nie
będzie. Tym razem nie wróci, już mnie nie kochał, teraz miałam pewność. Nie
czuł tego, co Liam do mnie, nie oświadczyłby mi się, ani nie wyszedłby za mnie,
za to Payne z pewnością tak. Byłby ze mną kiedy, byłabym stara i pomarszczona
jak morela, a on wciąż płonąłby miłością do mnie i wpatrywałby się w moje
szarozielonkawe oczy, a ja w jego orzechowe. Mielibyśmy kilka wnuków i z
czwórkę dzieci, które by biegały po ogrodzie uciekając przed strumieniem
zraszacza w lecie i lepiące bałwana w zimie. Teraz wiedziałam, że to z nim
powinnam zostać na piętrze tuląc się do jego umięśnionego torsu, a nie wracać
do tego przeklętego domu i czekać, aż Harry łaskawie się pojawi, a potem
wyjdzie trzaskając drzwiami zostawiając mnie na zimnych kafelkach kuchni,
płaczącą i krzyczącą jakieś zdania pozbawione jakiegokolwiek sensu.
Obudziłam nawet biedną Pauline, która jutro miała
wcześnie wstać do szkoły, ale oczywiście ja nie pomyślałam o niej, bo byłam
cholerną egoistką, która raniła ludzi swoim pozbawionym sensu zachowaniem.
Powinnam siedzieć w piwnicy, aby już nie wyrządzić jakiejkolwiek krzywdy.
Chciałam się podnieść z posadzki, więc chwyciłam się czegoś na blacie, padło na
obrus. Razem z nim ściągnęłam szklanki i talerze, który teraz walały się po
całej kuchni i wbijały w moje dłonie, kolana zostawiając czerwone smugi.
Spojrzałam z żałosną miną na małą blondynkę stojącą w progu kuchni i wydarłam
się rozpaczonym tonem:
-Co się gapisz ,gówniaro?! Tak teraz wyśmiewaj swoją
cholerną siostrę! Wyjdź stąd!-chwyciłam talerz leżący obok mnie, który tylko w
jednym miejscu był uszczerbniony i cisnęłam nim przed siebie chcąc trafić w
przerażoną Pauline, która ze strachu nie mogła się poruszyć. Na szczęście
porcelana minęła o kilka centymetrów jej twarz i rozbiła się na ścianie za
nią.-Wynocha! Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi?! Wyjdź i nie wracaj jak
twój Harry!!!
-Ellie...-zdążyła szepnąć, zanim Dominique wzięła ją na
ręce i zaniosła do jej sypialni.
Byłam żałosna, wrzeszczałam na swoją własną siostrzyczkę,
mało brakowało, abym ja pozywała od bękartów, chociaż sama nie byłam lepsza.
Obie byłyśmy owocami zdrady naszej
matki, która tak jak ja była dziwką. To chyba było rodzinne, zresztą nasza
rodzina od początku była nienormalna i chyba nie będzie, bo zaraz wyląduję w
wariatkowie. Jedyne co mogłam zrobić, żeby tego uniknąć było wyjście na dwór i
położenie się na środku drogi czekając, aż przejedzie po mnie jakiś samochód.
Pewnie bym tak zrobiła, gdyby nie Andy, który stanął w progu drzwi wejściowych
i nie zrugał mnie:
-Liz, dziewczyno, weź się ogarnij, jesteś całą we krwi,
łzach i bóg wie w czym jeszcze-chwycił mnie pod pachami i bez jakiegokolwiek
wysiłku podniósł mnie i zaniósł do łazienki na parterze i wsadził do
wanny.-Masz się umyć, nie próbuj się zabić, bo będzie na nas, chyba nie chcesz,
żebym wraz z Dominique wylądował w pierdlu, więc do cholery się ogarnij!
Tym argumentem mnie przekonał, nie mogłam dopuścić do
tego, żebym zmarnowała życie idealnej parze, która teraz planowała ślub.
Kochali się i chcieli by ze sobą, a ja od jakiegoś czasu im we wszystkim
przeszkadzałam, może zamiast się zabijać powinnam zniknąć jak Harry... Złe
porównanie. Po prostu powinnam się stąd zmyć na jakiś czas, wyprowadzić się z
Londynu wraz z Pauline i zacząć wszystko od nowa. Bez żadnego One Direction czy
ginekologów, którzy tylko komplikowali mi jeszcze bardziej życie.
Sprzedałabym ten przeklęty dom i wynajęłabym coś gdzieś w
Menchesterze albo w Leeds, tam powinnam bez trudu znaleźć jakąś pracę jako
kelnerka. Może Pauline będzie się na mnie wściekać, że niszę jej przyjaźń z
dziewczynami, ale jeżeli zrozumie, że to dla mojego dobra to może się zgodzi...
Będę musiała jutro obgadać z nią tą sprawę. Jak na razie muszę się ogarnąć,
muszę posłuchać się do rad, a właściwie rozkazu Andy’ego.
Więc odkręciłam kurek z ciepłą wodą i wyszłam z wanny,
rozebrałam się odrywając tkaninę powoli od zaschniętej krwi, która była
wszędzie, mało by brakowało, a przecięłabym sobie skroń, ale na szczęście
miałam pochlastane jedynie policzki, czoło, łuki brwiowe, kończyny i w kilku
miejscach plecy. Najlepiej było gdybym wykąpała się w wodzie utlenionej, bo na
odkażanie zużyłabym z kilka buteleczek i mnóstwo czasu.
Zanużyłam się następnie w gorącej wodzie, która po chwili
zmieniła odcień na szkarłatny, byłam obrzydzona, ale teraz dosłownie wsyztsko
mnie bolało, każda ranka. Nie mogłam dłużej tak wytrzymać, więc wyskoczyłam z
wanny i otuliłam się puszystym ręcznikiem. Kiedy byłam już w drodze na górę
ktoś otworzył drzwi i sprawił, że zadrżałam od zimnego powiewu wiatru.
Rzuciłam oko na nowo przybyłego, mimo że stał kilka metrów ode mnie widziałam wyraźnie jego duży, charakterystyczny nos, wargi ułożone w wąską linię, jak i perfekcyjne loki opadające mu na kark i czoło.
-Harry?-powiedziałam z nadzieją w głosie podchodząc kilka kroków bliżej.-Wróciłeś? Do mnie? Przemyślałeś wszystko?
-Tak-odpowiedział tak zimnym tonem nawet na mnie nie patrząc.-Wróciłem tylko po to, aby powiedzieć ci, że upewniłem się w decyzji, że nie widzę przyszłości w naszym związku. Może byłbym zdolny ci wybaczyć to, że przez własną nieuwagę poroniłaś, ale to, że potem o mało nie przespałaś się z Liamem wciąż będąc ze mną, a potem to, że chciałaś ukrywać obie rzeczy już nie. Myślisz, że fajnie być oszukiwanym? Jeżeli ci to odpowiada to znajdź sobie kogoś innego, bo ja nie mam zamiaru znosić twoich kłamstw i niedopowiedzeń.
Znowu nogi się pode mną ugięły, wolną ręką podtrzymałam się ściany, aby znów nie osunąć na podłogę. Wiedziałam, że znowu wyglądam żałośnie, cała w ranach, trzęsąca się z zimna i rozpaczy w samym ręczniku, ledwo stojąca na nogach dziewczyna z pewnością nie sprawiała dobrego wrażenia. Ale to, że wyglądałabym perfekcyjnie i tak by nie zmieniło decyzji Styles'a, który bez pożegnania opuścił progi mojego małego mieszkania.
Zostawiłem ją samą ledwo trzymającą się w pionie w korytarzu maleńkiego domku, do którego z pewnością już nigdy w życiu nie zawitam. Byłem wolny od jej problemów i dziwnej psychiki, do której nie tylko Zayn się zraził. Nie dziwiłem się, że ją zdradził. Była fajna na krótką metę, ale później zaczynała kłamać i kręcić. Z pewnością nasz związek by się wkrótce rozpadł, nawet jeżeli nie miałbym konkretnego powodu, po prostu do siebie nie pasowaliśmy, a ja tego wcześniej nie mogłem dostrzec.
Przez te pół godziny, kiedy poszedłem przemyśleć te kilka spraw związanych z Liz znalazłem adres domu tajemniczej Destiny, która zawróciła mi w głowie. Była jednym z powodów dlaczego zostawiłem wysoką brunetkę samą, ona była jej totalnym przeciwieństwem, niska, drobna, z wielkimi zielonymi oczami, które z sympatią wpatrywały się we mnie jak i każdą rzecz dookoła niej. Była urocza, pozytywnie nastawiona do świata, który mimo całego zła w okół niej kochała. Można było to dostrzec w każdym jej geście jak i postępowaniu. Przecież żadna inna dziewczyna nie zatrudniłaby się w schronisku za marne pieniądze. Ona była idealna, przynajmniej w moich oczach, może Zayn czy Louis by dostrzegł jakąś wadę, ale dla mnie nie byłaby to istotna kwestia, bo ją kochałem, chociaż znałem ją dopiero od kilku godzin. Ale w sumie to ja jej nie znałem, była praktycznie obca, ale ja i tak czułem, że coś do niej czuję i z pewnością nie było to zwykłe czasowe zauroczenie jak w przypadku Stweart.
Chyba dlatego szedłem przez pół Londynu pod adres, który wymusiłem szantażem od ludzi, którzy nie raz załatwiali mi gorsze rzeczy i wyciągali z bagna. Obiecałem im już, że nigdy się już do nich nie odezwę jak znajdą to na czym mi najbardziej zależało, moją Destiny. Chociaż nie znałem jej nazwiska, ale wiedziałem, że jej imię będzie lepiej współgrało z moim. W końcu byliśmy dla siebie stworzeni i przypisani w niebie. Dlatego zapuściłem się w nieznaną część stolicy Wielkiej Brytanii jedynie z małym kociakiem na rękach, nie bałem się, że zgubię się po drodze, bo wiedziałem, że serce doprowadzi mnie do niej prędzej czy później. Jeżeli adres, który podał mi Tom byłby fałszywy, zawsze mógłbym przebrać się za psa i zacząć szczekać pod budynkiem schroniska. Może by mnie przygarnęła jakbym spojrzał w jej zielone oczy... Będę musiał spróbować.
Stanąłem nagle pod jednym z identycznych domków i spojrzałem na jedno świecące się okno, można było dostrzec niewysoką sylwetkę dziewczyny, która zmywała naczynia. Nogi bez zgody poniosły mnie pod same drzwi, a palce same nacisnęły dzwonek, który rozległ się w całym domu. Nie minęła minuta, kiedy drzwi się uchyliły. Serce zaczęło mi walić jak dzwon, bałem się, czy przypadkiem szatynka go nie usłyszy. Przede mną stanął wysoki, chuderlawy blondyn ze spodniami w kroku. Nieświadomie zrobiłem krok do tyłu cicho bąknąłem:
-Przepraszam, ja chyba pomyliłem domy...-odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie przyciskając małego kocurka do swojej rozedrganej piersi. Zmusiłem się opanować łzy, które napływały mi do oczu. Jak mogłem być taki głupi i myśleć, że taka cudowna dziewczyna nie ma nikogo. Byłem już w połowie drogi,kiedy usłyszałem, że ktoś woła moje imię. Powoli się obróciłem i dojrzałem małą postać biegnąca do mnie w samej piżamie i swetrze narzuconym na ramiona. Biegła do mnie krzycząc "Harry, zaczekaj!", podbiegłem do niej i wpadliśmy sobie w ramiona patrząc sobie w oczy.
-Czemu uciekłeś?-zapytała ze smutną miną, dotknąłem jej rozpalonego policzka zmarzniętą dłonią i uśmiechnąłem się pod nosem.
-Przecież był tam jakiś chłopak...-zacząłem, a ona wybuchła głośnym melodycznym śmiechem.
-Idioto, to był mój przyrodni brat!-stanęła na palcach i poczochrała mnie po włosach. Chciała się do mnie mocniej przytulić, ale kot stanowczo zamruczał.-O boże, masz Pepe...
-Tak sobie pomyślałem, że może nas do siebie przygarniesz?-zapytałem robiąc wielkie kocie oczy i błagalnie się uśmiechając.
-Oczywiście-odpowiedziała i pociągnęła mnie z kark w dół, aby móc wpić się w moje zimne wargi. Całowaliśmy się na chodniku w środku nocy i ta sceneria w niczym mi nie przeszkadzała, aby przeżyć najlepszy moment w moim życiu. Zdjąłem swój płaszcz od Bruberry i zarzuciłem na szczupłe ramiona Destiny i oboje wróciliśmy do jej domu nie odrywając od siebie wzroku.
Jeszcze jeden rozdział, który pojawi się w rocznicę powstania bloga, cyzli 8 lutego, i będe musiała się z wami na dobre pożegnać.
Rzuciłam oko na nowo przybyłego, mimo że stał kilka metrów ode mnie widziałam wyraźnie jego duży, charakterystyczny nos, wargi ułożone w wąską linię, jak i perfekcyjne loki opadające mu na kark i czoło.
-Harry?-powiedziałam z nadzieją w głosie podchodząc kilka kroków bliżej.-Wróciłeś? Do mnie? Przemyślałeś wszystko?
-Tak-odpowiedział tak zimnym tonem nawet na mnie nie patrząc.-Wróciłem tylko po to, aby powiedzieć ci, że upewniłem się w decyzji, że nie widzę przyszłości w naszym związku. Może byłbym zdolny ci wybaczyć to, że przez własną nieuwagę poroniłaś, ale to, że potem o mało nie przespałaś się z Liamem wciąż będąc ze mną, a potem to, że chciałaś ukrywać obie rzeczy już nie. Myślisz, że fajnie być oszukiwanym? Jeżeli ci to odpowiada to znajdź sobie kogoś innego, bo ja nie mam zamiaru znosić twoich kłamstw i niedopowiedzeń.
Znowu nogi się pode mną ugięły, wolną ręką podtrzymałam się ściany, aby znów nie osunąć na podłogę. Wiedziałam, że znowu wyglądam żałośnie, cała w ranach, trzęsąca się z zimna i rozpaczy w samym ręczniku, ledwo stojąca na nogach dziewczyna z pewnością nie sprawiała dobrego wrażenia. Ale to, że wyglądałabym perfekcyjnie i tak by nie zmieniło decyzji Styles'a, który bez pożegnania opuścił progi mojego małego mieszkania.
Zostawiłem ją samą ledwo trzymającą się w pionie w korytarzu maleńkiego domku, do którego z pewnością już nigdy w życiu nie zawitam. Byłem wolny od jej problemów i dziwnej psychiki, do której nie tylko Zayn się zraził. Nie dziwiłem się, że ją zdradził. Była fajna na krótką metę, ale później zaczynała kłamać i kręcić. Z pewnością nasz związek by się wkrótce rozpadł, nawet jeżeli nie miałbym konkretnego powodu, po prostu do siebie nie pasowaliśmy, a ja tego wcześniej nie mogłem dostrzec.
Przez te pół godziny, kiedy poszedłem przemyśleć te kilka spraw związanych z Liz znalazłem adres domu tajemniczej Destiny, która zawróciła mi w głowie. Była jednym z powodów dlaczego zostawiłem wysoką brunetkę samą, ona była jej totalnym przeciwieństwem, niska, drobna, z wielkimi zielonymi oczami, które z sympatią wpatrywały się we mnie jak i każdą rzecz dookoła niej. Była urocza, pozytywnie nastawiona do świata, który mimo całego zła w okół niej kochała. Można było to dostrzec w każdym jej geście jak i postępowaniu. Przecież żadna inna dziewczyna nie zatrudniłaby się w schronisku za marne pieniądze. Ona była idealna, przynajmniej w moich oczach, może Zayn czy Louis by dostrzegł jakąś wadę, ale dla mnie nie byłaby to istotna kwestia, bo ją kochałem, chociaż znałem ją dopiero od kilku godzin. Ale w sumie to ja jej nie znałem, była praktycznie obca, ale ja i tak czułem, że coś do niej czuję i z pewnością nie było to zwykłe czasowe zauroczenie jak w przypadku Stweart.
Chyba dlatego szedłem przez pół Londynu pod adres, który wymusiłem szantażem od ludzi, którzy nie raz załatwiali mi gorsze rzeczy i wyciągali z bagna. Obiecałem im już, że nigdy się już do nich nie odezwę jak znajdą to na czym mi najbardziej zależało, moją Destiny. Chociaż nie znałem jej nazwiska, ale wiedziałem, że jej imię będzie lepiej współgrało z moim. W końcu byliśmy dla siebie stworzeni i przypisani w niebie. Dlatego zapuściłem się w nieznaną część stolicy Wielkiej Brytanii jedynie z małym kociakiem na rękach, nie bałem się, że zgubię się po drodze, bo wiedziałem, że serce doprowadzi mnie do niej prędzej czy później. Jeżeli adres, który podał mi Tom byłby fałszywy, zawsze mógłbym przebrać się za psa i zacząć szczekać pod budynkiem schroniska. Może by mnie przygarnęła jakbym spojrzał w jej zielone oczy... Będę musiał spróbować.
Stanąłem nagle pod jednym z identycznych domków i spojrzałem na jedno świecące się okno, można było dostrzec niewysoką sylwetkę dziewczyny, która zmywała naczynia. Nogi bez zgody poniosły mnie pod same drzwi, a palce same nacisnęły dzwonek, który rozległ się w całym domu. Nie minęła minuta, kiedy drzwi się uchyliły. Serce zaczęło mi walić jak dzwon, bałem się, czy przypadkiem szatynka go nie usłyszy. Przede mną stanął wysoki, chuderlawy blondyn ze spodniami w kroku. Nieświadomie zrobiłem krok do tyłu cicho bąknąłem:
-Przepraszam, ja chyba pomyliłem domy...-odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie przyciskając małego kocurka do swojej rozedrganej piersi. Zmusiłem się opanować łzy, które napływały mi do oczu. Jak mogłem być taki głupi i myśleć, że taka cudowna dziewczyna nie ma nikogo. Byłem już w połowie drogi,kiedy usłyszałem, że ktoś woła moje imię. Powoli się obróciłem i dojrzałem małą postać biegnąca do mnie w samej piżamie i swetrze narzuconym na ramiona. Biegła do mnie krzycząc "Harry, zaczekaj!", podbiegłem do niej i wpadliśmy sobie w ramiona patrząc sobie w oczy.
-Czemu uciekłeś?-zapytała ze smutną miną, dotknąłem jej rozpalonego policzka zmarzniętą dłonią i uśmiechnąłem się pod nosem.
-Przecież był tam jakiś chłopak...-zacząłem, a ona wybuchła głośnym melodycznym śmiechem.
-Idioto, to był mój przyrodni brat!-stanęła na palcach i poczochrała mnie po włosach. Chciała się do mnie mocniej przytulić, ale kot stanowczo zamruczał.-O boże, masz Pepe...
-Tak sobie pomyślałem, że może nas do siebie przygarniesz?-zapytałem robiąc wielkie kocie oczy i błagalnie się uśmiechając.
-Oczywiście-odpowiedziała i pociągnęła mnie z kark w dół, aby móc wpić się w moje zimne wargi. Całowaliśmy się na chodniku w środku nocy i ta sceneria w niczym mi nie przeszkadzała, aby przeżyć najlepszy moment w moim życiu. Zdjąłem swój płaszcz od Bruberry i zarzuciłem na szczupłe ramiona Destiny i oboje wróciliśmy do jej domu nie odrywając od siebie wzroku.
Jeszcze jeden rozdział, który pojawi się w rocznicę powstania bloga, cyzli 8 lutego, i będe musiała się z wami na dobre pożegnać.
1 komentarz:
czemu się z nami pożegnasz ?
ja tak uwielbiam tego bloga <3
oh & ah *_*
Prześlij komentarz